– Cholera, będzie padać – Wielki Kulinarny Krytyk zmarszczył brwi. Tego nie było w planach. Za długo wybierał swój dzisiejszy outfit – przymierzał, przebierał, grymasił – aby pogoda miała mu wszystko zepsuć.
Wielki Kulinarny Krytyk szykował się na Wielki Wieczór. Gratka, radość, uczta w zasadzie. Oto dwóch Wielkich Kucharzy staje w szranki z Wielkim Kulinarnym Krytykiem. Ha, zobaczymy.
Pogoda, w sensie ścisłym, nawet kiepska pogoda tego nie zmarnuje. Mimo deszczu, choć do ulewy było jeszcze daleko, WKK z wrodzoną gracją szybko się przebrał. Outfit leżał jak należy.
Punktualnie o wyznaczonej godzinie, co tam, pięć minut wcześniej, ostatecznie WKK to chodzący perfekcjonizm, zameldował się u bram. W sensie ścisłym nie u bram, a w windzie.
Uwagi czujnego oka WKK nie uszło, że zmiany w Wodnej Wieży zaszły. Oto objawiła się… recepcjonistka. Uprzejmym, choć niewymuszonym uśmiechem zaprosiła na górę.
Punktualność czy raczej gestapowskie przywiązanie WKK do czasu rzuciło cień popłochu na strwożoną obsługę kelnerską. WKK omiótł pomieszczenie wszystko widzącym wzrokiem i zasiadł przy stole.
– Jules Verne i Kapitan Nemo mają się świetnie – mruknął pod nosem.
Odprężył się. Dobra architektura, podobnie jak czerwone wino powodowały, że łagodniał. Ale spokojnie, nie aż tak…
Do stolika podbiegł kelner. – Ach, to on – noga WKK zaczęła wybijać pruski rytm na podłodze, nieomylny znak braku zadowolenia. WKK z poprzedniej wizyty pamiętał tą, nie przymierzając, hugenocką facjatę, nieuchronnie zwiastującą brak manier, gustu i wychowania. – Trudno – warknął cicho pod nosem, zagryzając wargi.
Uspokoił go dopiero widok stołu nakrytego z klasą i ze specjalnie na tę okazję wydrukowanym menu.
– Zerknijmy. Szparagi z maślanką, raki podobno polskie, turbot z, za przeproszeniem, kapustą, perlica z korzeniami (phii), daniel w czereśniach i grzyby z owocami leśnymi. – Ha – ręce WKK w triumfalnym geście uniosły ramiona w górę. – A gdzie deser, do licha?!
Wielki Kulinarny Krytyk nie zdążył się na serio zirytować. Na stół wjechały, a raczej kelner wniósł… kalarepę, w sensie ścisłym, całą kalarepę.
WKK obracał to coś z niedowierzaniem. Co to kurcze ma być?! Wreszcie eureka! Odnalazł małą dziurkę z boku przez, którą wsunął niewielką rurkę i poczuł… no jak to co poczuł… no kalarepę, ale w wersji płynnej. Mdłość go ogarnęła i jeszcze większa wściekłość. I już, dosłownie w tej chwili miał wstać, wydrzeć demonstracyjnie chustkę z butonierki i na stół rzucić, jednocześnie wychodząc z dumnie podniesioną głową, gdy przystanął. – Ach tak, to dopiero amus bouche – dotarło.
Po chwili, kelner o wiadomej proweniencji pojawił się z czymś niewielkim w dłoni.
– A cóż to – zaciekawił się WKK.
– Drugi amus, proszę szanownego pana – odparł uniżenie ten, co niósł.
Wielki kulinarny Krytyk uniósł brwi w geście bezbrzeżnego zdziwienia. Na jednym z końców dużego, prostokątnego talerza zobaczył kawałek mięsa wraz z nabitą nań truskawką, a na drugim szklany, mini kubeczek z półprzezroczystym płynem. Nieufnie zanurzył koniuszek języka i… świat zawirował. Esencja pomidorowa z paroma kroplami oliwy. Znał ten smak. Dwugwiazdkowa &samhoud places w Amsterdamie. Zdecydowanie 🙂 W połączeniu z dziczyzną z brzucha daniela i wędzoną, lekko kwaskowatą truskawką było cudowne, niczym pierwszy pocałunek.
Zaraz po tym przed WKK stanęło nie lada wyzwanie – szparagi z pudrem jogurtowym i sorbet ze szczawiu z maślanką. Najciekawsze w tej orzeźwiającej propozycji były surowe szparagi, których długie paseczki przywodziły na myśl wysokie trawy rosnące na letnich łąkach 🙂
Skomponowany na zielono talerz zastąpił talerz czerwony. Blanszowane raki z kawiorem z raków, pianą z turbota, burakiem i płatkiem róży. Bardziej niż udana kompozycja z rewelacyjnym płatkiem róży zmieniającym cały wymiar smaku w przygodę stąd, na koniec świata i z powrotem. I tylko składników było jakby ciut za dużo 🙁
WKK rozsiadł się wygodniej. Jego ogromne ego rosnące w oczach powoli zaczęło przysłaniać horyzont.
– Zostanę tu dłużej – rozmarzył się. – Może będzie więcej &samhoud places?!
– Z grillowaną kapustą! – mocne słowa kelnera wyrwały WKK z rozmarzonych objęć własnego ego. Rozejrzał się błyskawicznie – w tym był naprawdę dobry, ha, ha – i już wiedział, turbot będzie chrupiący z zewnątrz, ale mięciutki w środku. Niestety, błogość konsumpcji zakłóciła nuta. Fałszywa nuta. Za słone 🙁
Zanim dane mu było skrytykować swoim super obiektywnym okiem drugie danie główne, musiał zmierzyć się z przerywnikiem. Na – jak to się wyraziła obsługa – oczyszczenie kubków smakowych.
Kandyzowany rabarbar z imbirem plus cukier fiołkowy. Założenie słuszne – kwaskowatość pozwoliła płynnie przejść do następnej pozycji, ale rabarbar był, niestety, twardy.
WKK uśmiechnął się szelmowsko. Mam Was!
Perlica w dwóch wydaniach: udo i pierś oraz emulsja z ziół i estragonu, liść kalafiora i smażony korzeń sałaty. Prezentacja nie przypadła WKK do gustu – ot takie naciepane, trochę tu, trochę tam. Za to przypadła mu chrupiąca skórka z perlicy. Ale tylko to. Reszta, czyli mdława emulsja i palone masło (znów), absolutnie nie pasowały do mięsa.
– Sacrebleu – zdegustowany WKK zaklął pod nosem. Nie tego się spodziewał.
Gorycz rozczarowania złagodził nieco Daniel, wersja nr 2 z dwóch różnych części zwierza i dodatkowo w czereśniach. Przy doskonałym różowym schabie WKK ponownie się rozmarzył, choć trwało to tylko do zbyt suchej łopatki. Przynajmniej obyło się bez zapachu palonego masła.
Kolacja powoli dobiegała końca. Wielki Kulinarny Krytyk trawił potrawy i swoje oceny. Trawił powoli, z przynależnym mu spokojem choleryka.
Czekał na niego jeszcze mus z borowików i białej czekolady, pianą z syropu cukrowego i kiełkami sosny oraz poziomkami. WKK wciągnął powietrze głęboko w płuca i w magiczny sposób znalazł się nagle w lesie. Wytrawny, lekko słony smak runa i ściółki przywołał mu z pamięci długie, samotne wędrówki. – Ależ to ekstrawaganckie – westchnął.
Ze stanu rozmarzenia znów wyrwał WKK sprzątający kelner. Ciekawe, że tylko z jego stołu zdążył zabrać chleb 🙁
Gdy Wielki Kulinarny Krytyk rozmyślając nad własną wielkością zamierzał wychodzić, wstrzymał go ów niesympatyczny jegomość w czarnej, spranej koszuli. – Jeszcze petit fours. – Co? – Czekoladki – Aha.
WKK posłusznie zawrócił, aby zjeść przeciętną pralinkę i ciekawą limonkową krówkę zapakowaną w jadalny papier.
Ostatecznie, wychodząc Wielki Kulinarny Krytyk wyciągnął swój podniszczony kajecik i zanotował: Ciekawe przeżycie, słaba obsługa, do &samhoud places i do gwiazdki w ogóle jeszcze sporo brakuje, ale jest bliżej niż kiedykolwiek.
Wodna Wieża, Pszczyna, ul. Kilińskiego 2, Kolacja degustacyjna Robert Trzópek i Dominik Duraj