Lubię i doceniam wszelkiej maści festiwale kulinarne, przy okazji których można skosztować potraw w obniżonych cenach. Nie czarujmy się, na tle Europy wypadamy bardziej niż blado.
Restauracje odwiedzamy przy okazji urodzin, chrzcin, pogrzebów i to nie zawsze. Trudno prowadzić biznes, gdy klientów, na co dzień, brakuje. Warto zatem promować kulturę wspólnego wychodzenia i próbowania różnych smaków. Nic innego przecież nie rozwija nas aż tak bardzo. Plus, to zwyczajnie przyjemne zabrać żonę/dziewczynę/chłopaka/mamę/tatę/dzieci pod rękę i spędzić miły wieczór z dala od domowych obowiązków.
Hotel Gorczowski na tym tle aspiruje do bycia luksusowym. Ba, ocieka złoceniami, przepychem i ekskluzywnością.
Tylko dlaczego już w drzwiach wejściowych uderzają zapachy z kuchni???
Przed daniami głównymi podają czekadełko. I tak powinno być w tej klasie restauracji. Delikatny pasztecik w szynce parmeńskiej miał przyjemny, ciekawy smak z dominującą nutą wędzonej w dymie szynki oraz kremową konsystencję.
Zapowiadało się pysznie.
Atmosferę zepsuły ślimaki. Podane na krążku sera pleśniowego, zapiekane bez zabezpieczenia, dramatycznie wyschły. Stały się gumowate i niesmaczne. A dominujący posmak mułu dobił danie w całości. Podejrzewam, że kucharz silił się na odkrycie nowego sposobu na podanie ślimaków. Nie wyszło, oj nie wyszło i tylko ślimaków szkoda.
Swoje trzy grosze dorzuciła także gęś ze śliwkami na ziemniaczanym puree. Gorące mięso papierowe w smaku, chłodne puree i bezsensowna dekoracja z przypieczonego plasterka pomarańczy. Kiepsko.
Na pożegnanie dostaliśmy jeszcze hałasy dobiegające z kuchni, chyba w gratisie. I to tyle w kwestii gorczańskiego luksusu.
Ciekawi mnie jeszcze tylko, jakie miejsce przypadnie hotelowi w plebiscycie na Chorzowskie Smaki. Głosowanie trwa… a raczej trwało. Wyniki ogłoszono wczoraj wieczorem, tuż przed opublikowaniem tej recenzji. Hotel Gorczowski zwyciężył w kategorii danie na zawołanie. Pozwolę sobie tego nie komentować.
Restauracja w Hotelu Gorczowskim, Chorzów, ul. Stefana Batorego 35