Przemysław Błaszczyk i Adrian Feliks. Obaj udowodnili, że potrafią gotować. Pierwszy wszedł do finału kulinarnego show Top Chef, a drugi w brawurowy sposób zdobył serce szefa Amaro i nadprogramowy staż w Atelier Amaro.
Wspólnie, w ramach MENUfaktury, zorganizowali pop-up’ową kolację dla 30 wybrańców – decydowała szybkość wpłat 😉 Dla łowców smaków liczyło się tylko to, aby tam być. Absolut ma to do siebie, że bywa ulotny, a przegapiona chwila już nigdy nie wraca.
Na krótko przed godziną zero opanował nas miły dreszczyk emocji, wsparty mnóstwem pytań krążących w naszych głowach niczym ćmy wokół światła. Jak będzie, kogo spotkamy i przede wszystkim, gdzie to będzie? Organizatorzy bowiem do ostatniej chwili trzymali lokalizację w tajemnicy.
Po chwili wszystko stało się jasne. Sobotni wieczór z Top Chef’ami spędzimy na piętrze, tuż powyżej miejsca, gdzie odbywała się MENUfaktura. Windą wjechaliśmy do obszernego, surowego pomieszczenia z czarnymi ścianami. Pośrodku ustawiono ogromny stół, przykryty czarnym obrusem.
Przed każdym z nas leżało specjalnie na tę okazję wydrukowane menu. Zapis znany z Atelier: łosoś/lody chrzanowe/pumpernikiel. Do każdego dania inne wino, dobrane przez specjalistę. Prosto i elegancko.
Degustacja rozpoczęła się niczym u Hitchcocka. Najpierw trzęsienie ziemi, a potem już tylko eskalacja napięcia.
Na początek tatar z jelenia podany z dymem orzechowym, zamkniętym w odwróconym kieliszku. Świetne. Nie jestem pewien jaki wpływ miał ten zabieg na smak, ale wyglądał i pachniał wspaniale. Doskonale wprowadzał w dobry nastrój. Przyczepić się można jedynie do konsystencji mięsa – zamiast siekanego, było prawie puree.
Napięcie wzrosło wraz z gravlaxem. Na talerzy pysznił się wspaniały pomarańczowo-czerwony marynowany łosoś. W połączeniu z lodami chrzanowymi i ziemią z pumpernikla był rewelacyjny. Marzyłem, aby moja porcja się nigdy nie skończyła. Chapeau bas!
Zachwycony jedzeniem i rozochocony winem nie mogłem się doczekać ciągu dalszego.
A ten nastąpił pod postacią coraz słynniejszej w Polsce grasicy. Podana w głębokim talerzu, zalewana już na stole kremem ze szparagów miała głęboką, wybijającą się na pierwszy plan nutę palonego masła i niewyczuwalne pomidory z rukolą. Niestety, krem w tzw. międzyczasie ostygł, a to popsuło harmonię smaku.
W powietrze unosił się pył, a nas, jak na rollecosterze, czekał ostry zjazd w dół. Dorsz z rakami, komosą i szparagami był… przesolony i to haniebnie. Drodzy Top Chefowie błąd i to poważny. Ileż to razy w programie pytano Was czy próbowaliście dania przed podaniem?! Szkoda, że nie sprawdziliście. Wierzę, że wtedy nie opuściłaby Was odwaga i nie wydalibyście tej potrawy. Z dwojga złego byłoby to lepsze rozwiązanie, a i zgromadzeni goście przyjęliby to ze zrozumieniem, a ich szacunek do Was jeszcze by wzrósł.
Chwilę później, kolejka górska wyhamowała na stacji pierś z kaczki. Mięso przygotowane metodą sous-vide z sosem z pomarańczy, marakui i whisky oraz puree ziemniaczanym i truskawką.
Połączenie smaków idealne. Delikatne, lekko różowe mięso ze słodkim posmakiem. Jednym słowem, doskonałe danie dla kobiet. Dla prawdziwego mięsożercy mało wyraziste, zbyt lekkie, zbyt płaskie w finiszu, zbyt kobiece.
Przed deserem gin z tonicem i kiełkami rzepy. Super shot na oczyszczenie kubków smakowych.
Czekoladowy mus z watą fiołkową znany z finału Top Chef. Grande Finale. Kacza krew dodana do musu dla lepszej konsystencji nie wyczuwalna, a deser bajeczny. Mimo słodyczy, w stylu bardziej wytrawny.
Chefowie wrócili na szczyt, 🙂 a trzy godzinna przejażdżka rollercosterem z Hitchcockiem na miejscu pasażera dobiegła końca. To był udany wieczór i przygoda, którą będziemy jeszcze długo wspominać.
Zabrało mi tylko opisu do serwowanych dań i sposobności do obserwacji kucharzy przy pracy. Gdyby Chefowie poświęcili minutkę na dwa słowa do każdej potrawy to podbiliby smak 🙂 A otwarte na oścież drzwi do kuchni uatrakcyjniłyby jeszcze bardziej ten wyjątkowy wieczór.
Na koniec dwa słowa o winach. Do dwóch pierwszych potraw dobrano je na zasadzie kontrastu, łamiąc przy tym zasady degustacji. Nie szkodzi. Z czasem wina stały się bardziej uzupełnieniem i dopełnieniem kompozycji na talerzu niż wybijającą się kontr-nutą. To dobrze. Podane do grasicy Pinot Gris od Haeffelina chętnie zabrałbym do domu.
MENUfaktura/Sobota 14.06./ Kolacja z Błaszczykiem i Feliksem/