Luksus, nienaganna obsługa, feria zapachów i smaków. Tego, tak w skrócie, spodziewałem się odwiedzając przepięknie odrestaurowany zameczek w jednym z najstarszych śląskich miasteczek. Czy się spełniło?
Zacznę od hotelu. Wnętrza urządzono gustownie i ze smakiem, choć po kosztach, co wprawne oko zauważy bez trudu. Jak na obiecywany standard doskwiera brak basenu i SPA z prawdziwego zdarzenia. To co jest, to bardziej przystawka niż danie główne.
Za to duży plus dla obsługi. Sumienna, staranna, wyposażona w stosowną wiedzę, zwłaszcza młody barman. Brawo!
Kuchnię testowaliśmy dwa razy.
Pierwsze podejście kucharz spalił w przedbiegach. Podany kawałeczek camemberta z połówką winogrona trudno uznać za popis kunsztu kulinarnego. Zero pomysłu i fantazji.
Na drugie tradycyjnie o tej porze roku – gęsina. Udko confi zaliczyło efektowną wpadkę. Twarde mięso w towarzystwie pieczonych ziemniaków i jabłka było tak odległe od przyjemności z jedzenia jak Ziemia od Wenus.
Drobna rehabilitacja nastąpiła wieczorem. Sałatka z burakami i kozim serem pozostawiła miłe i wysublimowane wrażenia. To jednak zdecydowanie zbyt mało, aby chcieć tu wrócić.
Z Zamkiem w Lublińcu jest podobnie jak z oryginalnym czarnym kawiorem. Podany wprost z puszki jest wyborny. Obawiam się jednak, że gdyby kucharz przetworzył go w jakikolwiek to byłyby to pieniądze wyrzucone w błoto, o pardon, w kawior 😉
Hotel Zamek Lubliniec, ul. Grunwaldzka 48 , Lubliniec