Szukaliście kiedyś polskiej albo śląskiej knajpki w Polsce? Znajdziecie sushi bary, pizzerie, zapieksy, burgery ale klasyczna, narodowa kuchnia się nie przebija! Zaskakujące ale to globalny trend, może z małymi wyjątkami. Przekonałem się o tym poszukując przez kilka dni tradycyjnej islandzkiej kuchni w Reykjaviku.
Miłość do Islandii nie była oczywista. Pierwsze doświadczenia z Sigur Ros – najsłynniejszym islandzkim bandzie tuż za Bjork – były ambiwalentne. Ich koncert podczas Open’era były tak bardzo porywający, że aż zasnąłem na kolanach żony. Zachwyconej zresztą. Muzykami, nie mną 😉
Wyciszona, ekologiczna i głęboko wnikająca muzyka drążyła ścieżkę. Dzisiaj dźwięki Ágætis byrjun towarzyszą nam co wieczór 🙂
Wybrałem się na wyspę z miłości do żony.
Na miejscu zastaliśmy urzekającą przyrodę, wymagające odwagi potrawy i niskopienną zabudowę stolicy.
Zachwyciłem się. Po raz pierwszy podziwiałem strzelające wysoko do nieba, pachnące siarką gejzery i piętrzące się tuż obok drogi, pokryte mchem, wulkaniczne skały.
Cztery dni. Tyle szukałem czegoś co będzie islandzką roladą z modrą kapustą i szarymi kluskami. Łatwo nie było, ale się udało 🙂
Zaczęliśmy od okupowanej przydrożnej budki i mimo obaw i zwrotów akcji droga doprowadziła nas aż do Laekjarbrekka, jednej z najlepszych, islandzkich restauracji.
Bæjarins beztu pylsur
50 osób – mniej więcej tyle stało w kolejce do niewielkiej czerwonej budki wciśniętej pomiędzy budynki. Przeważali Azjaci i osoby z małymi plecakami. Wszyscy czekali na … najsłynniejsze hot-dogi w Reykjaviku. Lokal działa od 1937 roku!
Swoje trzeba było odstać. Średni czas oczekiwania to godzina. Oczywiście parówka była jagnięca a sos musztardowy. Czy było warto? Czy smakowało? Czy warto było marznąć?
Tak! Przecież to najsłynniejsze przekąski w całej Islandii J A poza tym były całkiem smaczne 😉
Hresso Hressingarskalinn
Wpadliśmy tu przypadkiem, prosto z ulicy i to już pierwszego wieczoru. Z dań islandzkich serwowali jedynie rosół – a jakże – z jagnięciną. Dostaliśmy gęsty, ciemny bulion z cebulką i kilkoma kawałkami mięsa. Było rozgrzewająco 🙂
Ostabudin
Pierwsze prawdziwe przetarcie po lokalnej kuchni. Aby dotrzeć do resto trzeba skręcić z głównej ulicy Laugavegur w boczną Skolavoerdustigur. Lokal znajduje się tuż za rogiem, po prawej stronie.
We wnętrzu panuje półmrok a stoliki gwarantują intymną atmosferę, przynajmniej w głębi restauracji.
Na pytanie o lokalną kuchnię kelner najpierw zmarszczył czoło, potem myślał dłuższą chwilę aby się na koniec rozpromienić i z rozbrajająca szczerością stwierdzić, że wszystko jest „local”.
Dobra, dobra.
Tak czy inaczej było carpaccio z wieloryba!, dzika gęś z klopsikami i na deser goose salad 🙂
Ciemnokrwiste, surowe mięso z sosami i dodatkami podane na drewnianej desce z wędzoną szynką i szparagiem. Tak. To co misie lubią najbardziej. Próbowałem tego cuda po raz pierwszy i mam nadzieję, że nie ostatni. Świetny wybór dla udomowionych wampirów 😉
Przyznaję to był wieczór, kiedy rzeczy działy się pierwszy raz. Gęś z klopsikami – po raz pierwszy jadłem mięso z mięsem. Dzikiego ptaka podobno złapano w górach (sic!) a potem długo i powoli gotowano. Dodano do tego klopsiki, kapustę włoską, potato gnocchi i bekon. Wyszło przesolone ale ciekawie skomponowane danie. Kupuję 😉
Z sałatki z gęsiną zapamiętałem wyjątkowo trudny w odbiorze sos na bazie sera pleśniowego. Śmierdział…
Lukrecja
Islandczycy uwielbiają lukrecję. Na jej bazie robią wszystkie słodycze za wyjątkiem naszego prince polo, które uchodzi tu za rarytas.
A skoro tak to wydestylowali z niej czarny płyn, nazwali Opal i serwują naiwnym turystom J Ziołowo-lukrecjowa nalewka chodzi u mnie w kategorii: ciężkie świństwo 😉
Z innych napitków rzuciła mi się w oczy, tfu wpadła do gardła wódka kminkowa. Naprawdę ciekawy pomysł, świeży, inny. Aż przywiozłem własną butelkę!
Laekjarbrekka
Polacy są wszędzie. Truizm ale jakże prawdziwy. Na pierwszego wpadliśmy już w drodze z lotniska a na następnych w każdej kolejnej knajpie. Jesteśmy najliczniejszą mniejszością narodową na wyspie! Szybko się przyzwyczailiśmy do swojskiego Dzień Dobry 😉
Do mieszczącej się w małym drewnianym domy przy głównej ulicy restauracji mieliśmy nie trafić. Godzina rezerwacji już dawno minęła a my nadal popijaliśmy Opal. Na szczęście miła Pani z obsługi machnęła ręką i nas wpuściła 😉
Trafiliśmy do przestronnego domu z salą restauracyjną na dwóch piętrach i klimatycznym półmrokiem.
Laekjarbrekka zajmuje ósme miejsce wśród najlepszych, wykwintnych restauracji w Reykjaviku. Spodziewaliśmy się czegoś niezwykłego, i to poza wysokością rachunku 😉 Obsługiwał nas niezbyt znający tradycje kuchni islandzkiej Polak ale dawał radę.
Wzorem gwiazdek Michelina w Laek można wybierać albo z karty albo zdecydować się na set menu.
Pod wspólnym hasłem Islandia znalazły się:
- Icelandic taste
- Cream of langoustine soup
- Mountain & Bay
- Skyr
Pod pierwszą pozycją kryła się: wędzona jagnięcina, suszona na wietrze ryba, gravlax i gwiazda wieczoru – sfermentowany rekin podany w szczelnie zamkniętym słoiku. Na szczęście. Nawet nie wyobrażacie sobie jak to „jedzie”. Stare, spleśniałe skarpety to przy tym najlepszy francuski perfum! Matko boska! Ohyda a jeszcze trzeba to wziąć do ust. Wymiękam. Nic z tego. Dałem radę! Łatwo nie było ale smak doświadczenia pozostał. Podobno to największy lokalny przysmak. Podejrzewam jednak, że wymyślono go tylko na potrzeby turystów.
Już po uratował mnie kieliszkiem wódki kminkowej!
Uff, poszło.
Na drugą nóżkę zupa z langustynkami czy raczej z trzema niewielkimi kawałkami dała się poznać od kremowo-maślanej strony. Lekko brązowa z efektowną pianką nie wzbudziła większych emocji. Zupa i już.
I wreszcie danie główne: góry i morze (zatoka) czyli jagnięcina, homar i terrine ziemniaczane. Dawno w Polsce zapomniana tradycja łączenia mięs i ryb w extraordynaryjnym wydaniu. Wspaniałe, różowe i delikatne jak najlepsze masło mięso i lobster – na tym niezwykłym tle zwyczajnie blado wypadający. Całe danie świetnie skomponowane i doprawione ze znawstwem i ogromnym smakiem. WOW!
Tak wspaniałego finału nie mogło już nic przyćmić. Czyżby!?
Skyr – rodzaj śnieżnobiałego, gęstego jogurtu o wyjątkowym smaku. Wystarczyło dodać do niego lody, owoce i kruszonkę aby odlecieć rozmarzonym wzorkiem hen, hen daleko za góry, lasy i pola. Jednym słowem prawie jak baśń tyle tylko, że z happy endem.
Wypadliśmy w ciemną noc odurzeni i zadowoleni. Polubiłem Islandię za klimat, ludzi i krajobrazy. Przywiozłem także kilka ciekawych first time-ów 😉
Na tym się jednak nie skończyło. Nasze wędrówki zawiodły nas jeszcze na frytki – rewelacyjnie i do małego miasteczka gdzie wpadliśmy na seafood soup z mleczkiem kokosowym!!! Moda dociera wszędzie 😉
Nie udało się nam zaliczyć słynnego bistro serwującego wyłącznie zupy – kolejka była ponad siły.