Uwielbiam curry, uwielbiam kręcącą w nosie, intensywną masalę, uwielbiam nosić sarong (taka tradycyjna spódnica dla mężczyzn, powszechna na Sri Lance), uwielbiam bezpośrednią bliskość hindusów.
I uwielbiam zapach curry pod paznokciami – niezdecydowanym polecam wywiad w TVN24 BIŚ: http://tvn24bis.pl/z-kraju,74/jakie-miejsca-odwiedzic-szukajac-ciekawych-smakow,657090.html
Curry smakuje obłędnie 😉
Jeżeli akurat promocje w liniach lotniczych się skończyły i jakoś nie wybieracie się w tamte rejony to możecie wpaść do jednego z kilku miejsc w Kato. Na przykład do Hurry Curry.
HC to bardziej niż sympatyczne bistro. Niestety całe menu, gotowe i poporcjowane przyjeżdża rano. Nie żebym miał coś przeciwko. Odgrzewanie jedzenia, podobnie jak miejsce do mycia rąk i pocięte gazety zamiast serwetek to na Sri Lance standard 😉 Problem zaczyna się gdybyście chcielibyście zamówić połowę porcji – nie da rady, a to kłoci się z ideą jedzenia curry, gdzie kluczowe jest mieszanie smaków i aromatów – oczywiście palcami. Wygląda to tak, że na talerz nakład się z każdego rodzaju curry pod trochę, dodaje ryż i miesza robiąc powoli smakowitą kulkę, którą następnie, pomagając sobie kciukiem wkładamy do buzi aby zaznać chwilowego szczęścia! Naprawdę warto!
Szkoda, że ta przyjemność w HC kosztuje więcej…
Zanim doszedłem do curry to zjadłem wegetariańskie pierożki samosa – spód był niestety rozmoknięty 🙁 i nieznany mi wcześniej pananag czyli kremowe curry na śmietance kokosowej z dodatkiem limety, kaffiru, gałki i cukru palmowego, oczywiście z ryżem.
Moje oblepione palce i kulane kulki – byłem jedyny w całym HC – wzbudziło zachwyt w oczach jedynego na sali Hindusa, choć nie wiem czy on sam zdecydował się na ten sam ruch – oraz w oczach mojego dziecka, które z wrodzoną spontanicznością poprosiło o krótki instruktarz.
Jak będziecie następnym razem czy w HC czy winnym hindusko brzmiącym miejscu odważcie się! Będziecie zaskoczeni. Obiecuję 😉
Hurry Curry, Stanisława 1, Katowice ( boczna od Mariackiej), serwują dania bezglutenowe