Twardy galert z kurczaka, o pardon terrine z kurczaka, śląska rolada ze świeżą bazylią i pomidorem i stęchłe orzechy włoskie w Waldorfie. Gdzie podają takie cuda? No jak to gdzie. W Kattowitz.
O zgrozo!
A miało być inaczej – wiedeński czar, przedwojenny sznyt i powojenne resentymenty. Wszystko szlag trafił. Ot tak, lekką ręką.
Terrine nie dość, że twarde, to jeszcze niedoprawione i zalane sosem balsamico. Sos balsamico, serio?! Co to jest – „Powrót do Przeszłości 54”, czy raczej ktoś tu sobie jaja z biednych ludzi robi?
Rolada z gumiklejzami i modrą kapustą. Ikona śląskich, niedzielnych obiadów, święty graal każdej śląskiej dziołchy, czekającej aż chop wróci z gruby. W Kattowitz mają to gdzieś. Zamiast oddawać cześć tradycji, podają niedoprawione „coś” z rozgotowanymi kluskami, ohydną kapustą, ale za to ze „śródziemnomorską” dekoracją – liście bazylii i pomidorek koktajlowy?! Tak zdupić to ino w zagłębiu potrafią albo ni nawet oni robią to lepiej. KOMPROMITACJA!!!
O żałosnej sałatce Waldorf (kolejna zdupiona klasyka) z grzankami utytłanymi w starym oleju i śmierdzącymi starą skarpetą orzechami, nawet nie będę wspominać.
Wzywam – Kattowitz zmieńcie nazwę. Nie pozwalam szargać renomy miasta, w którym się urodziłem, wychowałem i które kocham. Non possumus!
Cafe Kattowitz, ul. Św. Jana 7, Katowice