Trudne jest życie recenzenta kulinarnego 😉
W co drugiej knajpie próbują go otruć, wszystkiego musi spróbować – nawet grillowanego skorpiona czy smażonego konika polnego, a jeszcze restauratorzy na nim psy wieszają. Wszystkim nie dogodzisz 😉
Nie, absolutnie się nie skarżę. Żartobliwe refleksje naszły mnie, gdy moja pasja zaprowadziła mnie, a raczej wywindowała, 45 metrów w górę.
Dinner in the sky – międzynarodowy event z korzeniami w Beneluxsie zawitał do Polski. Nie mogło mnie zabraknąć. Idea jest prosta. Platforma, dźwig, kucharz i kilkunastu śmiałków. Czego tu się bać?
Dzień był pochmurny, deszczowy i chłodny. Wprost wymarzone warunki na kolację w chmurach 🙁 Ale wiecie co? Tuż przed liftem chmury się rozstąpiły i wyszło słońce. Magia 😉
Przypięty, mocno przypięty, lotniczymi pasami do rajdowego fotela poczułem, jak unosimy się do góry. Mniej więcej w połowie drogi drętwieją łydki i nie przestaną aż do końca. Nie ma mocnych, każdego dopada strach. Dobrze, że podają wino 😉 choć i tak mój współpasażer głośno żałował, że nie wziął piersióweczki. Nie dziwię mu się. Nic a nic.
W drodze na górę „wodzirej” rozluźnia atmosferę. Widać i słychać, że ma wprawę. Wydawało by się, że z czasem – kolacja trwa godzinę – strach powinien być mniejszy, ale nic z tego, trzyma mocno, aż do końca. Jedyny ratunek to skupić się na jedzeniu.
Gotował osobiście Andrzej Lejman, szef kuchni w warszawskim hotelu Hilton. Dania sezonowe, opracowane specjalnie na ten moment:
Zupa z pieczonej papryki z serem feta;
Smażony filet troci na sałatce z zielonych szparagów i kopru włoskiego;
Kotlecik cielęcy z risotto z kaszy pęczak z kurkami i fasolką;
Mus jogurtowy z gruszką gotowaną w winie i sosem karmelowym;
Najmniejsze wypadło najlepiej. Często tak bywa 😉 Najbardziej przypadła mi do gustu zupa. Mini porcyjka w filiżance do espresso zachwycała esencjonalnością wywaru i kremowością fety. Super 🙂
Troć – przeciągnięta przez co straciła soczystość.
Kotleciki – świetne, ładne skomponowane, smaczne.
Mus – surowa gruszka, mało cukru, przyjemny karmel.
Uff. Aż nie wierzę, że dałem radę skupić się na jedzeniu. Co więcej, nadal się zastanawiam czy adrenalina zaostrza apetyt i dlatego na 45 metrach smakuje lepiej, czy wprost odwrotnie.
Tak czy inaczej, było to najprzyjemniejsze z najbardziej przerażających kulinarnych doświadczeń. Polecam każdemu 🙂
Jednocześnie dziękuję moim współpracownikom za wspaniały prezent 🙂
Dinner in the sky. Plac Defilad, Warszawa 04.09.2015 r.