Moshik Roth zaledwie 40-paro-letni szef kuchni, w którego krwi, jak w soczewce, skupiła się wielokulturowość współczesnego świata, bez której jednak niemożliwe jest odkrywanie nowego, urodził się w Izraelu z ojca Rosjanina i matki Rumunki.
Za żonę wziął sobie Holenderkę. I to w tym kraju rozpoczęła się jego przygoda z gotowaniem. Na początku był pizza managerem, potem było już lepiej.
Dwa lata temu zdecydował się, wraz z lokalnym biznesmenem, na otwarcie &samhoud places.
Dwupoziomową restaurację położoną na prestiżowej amsterdamskiej wyspie – Oosterdokseiland krytycy Michelina od 2013 roku wyróżniają dwiema gwiazdkami.
Wybrałem to miejsce dlatego, że z trzech dwugwiazdkowych amsterdamskich restauracji, jedna straciła gwiazdkę, a druga jest restauracją hotelową, za czym nie przepadam.
Z pierwszego piętra &samhoud places rozciąga się wspaniały widok na panoramę Amsterdamu. Podziwianie zachodu słońca w takich okolicznościach to niezwykła przyjemność.
&samhoud places podzielono na dwie części. Na parterze jest… street food bar. Dostępny dla każdego, bez rezerwacji i wypchanego portfela. Serwują hamburgery, pizze, hummus, spring rollsy i sałatkę z makaronem.
Górne piętro otwiera się punktualnie o 19.00, a przytulne, pluszowe wnętrze powoli zapełnia się żądnymi emocji smakoszami.
Początkowo uderza poziom wyszkolenia obsługi. Powiedzenie, że klient jest królem nabiera tu zupełnie nowego wymiaru. Chcesz usiąść, podsuwają ci krzesło, wstajesz aby zdjąć marynarkę i zanim się obrócisz już stoi miły kelner i mówi, że odniesie do szatni. Wychodzisz do toalety to nie dość, że kucharz niosący dania odłoży je, aby otworzyć ci drzwi, to jeszcze jak wrócisz do stolika to twoja serwetka będzie czekać na ciebie pieczołowicie poskładana. Absolutnie niezwykłe. Co ważne. Serwis nie przekracza cienkiej granicy między dopieszczaniem, a nadskakiwaniem. Zaimponowali mi. W takim miejscu stajesz się lepszym człowiekiem.
Do kolacji obowiązkowy wybór win. Karta na ipadzie z pełnymi informacjami o rodzaju, pochodzeniu i walorach smakowych wina. Plus sympatyczna sommelierka, które chętnie, uprzejmie i dyskretnie podpowie najlepszy wybór.
Pełna wersja kolacji to 8 dań w wersjach degustacyjnych (czyt. małych) plus dwa startery. Jeżeli cię to nie interesuje, możesz wybrać wersję mini – 4 dania lub coś a la carte.
Trafiliśmy na letnie menu. W kolejności – startery: fois gras, chips ziemniaczany z kokosem oraz lody z musem z mango, a także ostryga z sokiem pomarańczowym i solą morską. I dalej: perfect egg z sosem gorgonzola, corn collection, czyli wybór 3 niezwykłych chwil z kukurydzą, waldorf pod postacią langustynek na dwa sposoby, olśniewające etappe tomato z czterech rodzajów pomidorów w trzech wersjach, seabass z sosem rumiankowym, european lobster z marchewką i mascarpone i wreszcie na grande finale anjou pigeon, czyli gołąb z torcikiem buraczanym, puree buraczanym i werbeną z balsamico.
Oczywiście, deser wieńczy dzieło – jesienne grzybki, będące grzybkami tylko z wyglądu, na runie leśnym w towarzystwie sosu malinowego. Bajka 🙂
Dania łączy balans. Balans smaku. Każde dopracowano w najdrobniejszym szczególe. Każda nuta ma swoje unikalne i świetnie pasujące miejsce. Podczas całego ponad 3-godzinnego wieczoru nie było ani jednej fałszywej!
W pamięci utkwiła mi odświeżająca ostryga, balansująca między pomarańczą, a szczyptą soli morskiej. Niezwykłe połączenie. Langustynki w wersji z rzodkiewką zamieniły się w symfonię smaków, aromatów i nieznanych dotąd doznań. Ale oczarował kompletnie i do końca życia – gołąb. Absolutnie rewelacyjne, leciutko różowe mięso, które wraz z torcikiem i puree buraczanym rozpływało się w ustach niczym najsłodszy deser.
Najbardziej zjawiskowe były jednak pomidory. Banalne składniki. Cztery rodzaje pomidorów. I tyle, a ile czarów i magii. Najpierw na małej łyżeczce zmrożony zielony pomidor z jakimś nierozpoznanym chrupkim elementem, coś pomiędzy lodami, a sorbetem, pozostawiające cudowny posmak w ustach. Potem cztery pomidory z jabłkiem, passion fruit, morelą i mango w lekkim dressingu. Wow, ależ to miało moc! A potem, pod spodem, trzecie danie i niespodzianka. Chłodnik z pomidorów i bazylii. Absolutny obłęd dla kubków smakowych. Esencjonalny, skondensowany i wyciśnięty do zimnej wody wywar oczarowuje. To wprost niemożliwe, aby tyle aromatu kryło się w codziennym pomidorze i listku bazylii (sic!)
Wychodziliśmy odprowadzani i żegnani przez kelnera, który towarzyszył nam aż do drzwi wyjściowych. Dziękował za wspólny wieczór, cieszył się, że byliśmy i zapraszał ponownie 🙂
Po dwóch dniach od wizyty dostałem maila od &samhoud places, dziękującego za wizytę, zapraszającego do ponownych odwiedzin i proszącego, aby przesłać wszelkie uwagi dotyczące wizyty bez wahania do managera.
Takiej troski o klienta polskie restauracje z Atelier Amaro na czele mogą &samhoud places tylko pozazdrościć!
Spędziłem najbardziej magiczny i niezwykły kulinarny wieczór ever. Cheapu bas!
&samhoud places, Oosterdokskade 5, 1011 AD Amsterdam