Jesteśmy narodem nadwrażliwców i ponurasów. Niestety taka jest smutna prawda. Od uśmiechniętych Amerykanów czy uprzejmych Brytyjczyków dzielą nas lata świetlne.
No cóż. Trudno. Można wzruszyć ramionami i co najwyżej obrócić się na pięcie. Walka z wiatrakami skazana jest na porażkę. Mam tylko jedno małe ale istotne „ale”. Jak nie nauczymy się, że feedback nie służy do czynienia zła ale pozwala nam się rozwijać to daleko nie zajdziemy 🙁
Tramontana – historia jak z wodewilu. Pierwszy raz trafiłem tu w 86 roku na deser kawowy za 10 złotych. Osiedlowy Bar Kawowy Tulipan zmiótł festiwal Solidarności a on sam zamienił się w zwykłego Tulipana. Osiedlowa „mordownia” tak zwykliśmy określać to co reprezentował. Prawo wstępu wyłącznie dla twardzieli i „wełnianych” kolesi.
Chodzą słuchy, że szefowa miała tego już po dziurek w nosie. Zamknęła niesławnego choć lubianego przez osiedlową żulernię Tulipana i … otworzyła włoskie bistro Tramontana. Wow! Mogę jedynie pogratulować fantazji 🙂
– Co zatem mają wspólnego dawny Tulipan z feedbackiem – zapytacie? – Tajemnica wyjaśni się już niebawem.
Tymczasem przekraczam prób Tramontany wraz z rodziną. Wita nas proste, surowe i niezbyt przytulne wnętrze. Raptem dwa czy trzy zajęte stoliki. Dwie rodziny z małymi dziećmi i urocza w swojej infantylności młoda parka na pierwszej randce.
Niezrażony biorę kartę menu do ręki i dębieję z miejsca. Grasica!? W osiedlowym bistro!? Serio!? Sądzicie, że to się przyjmie!? Być może ale najpierw długo będziecie wszystkim tłumaczyć co to za dziwo 😉
Zamawiam bez wahania. Kolację uzupełnia zupa krem z ziemniaka i trzy rodzaje pizzy, która, na marginesie, będzie raczej głównym daniem Tramontany.
Cielęce gruczoły budzą mój zachwyt. Pięknie podane, świetnie skomponowane i dobre. Naprawdę dobre i to mimo zamieszania na talerzu. Z jednej strony grasica i puder z szynki parmeńskiej a z drugiej surowe jabłko, mus malinowy i liście botwinki. A jednak zagrało spójną uwerturę. Świetne 🙂
Z ochotą zabrałem się za zupę… i szybko pożałowałem. Mimo, że starannie przetarty to jednak krem był mdły i nieposolony ale najgorszy był wielki jak cała Tramontana kawał boczku leżący na dnie. Odruch wymiotny murowany. No nie, takich rzeczy się nie wybacza 🙁
Nie ma co marudzić. Bierzemy się za pizzę. I tak: ciasto niedosolone – kucharz ma coraz wyraźniejszy kłopot, klasyczna margherita wypadła tak słabo, że nawet dziecko, które za nią przepada nie chciało jeść. Smutna prawda 🙁 Drugie podejście czyli prosciutto spaprane przez niechlujnie pokrojoną szynkę. Grube plastry nie dawały się ani przekroić, ani pogryźć. Na szczęście pojawiło się światełko w tunelu – pizza z burakiem, karczochem i kozim serem. Uff.. kucharz uratował honor. Połączenie było ciekawe, nowe, zaskakujące 🙂 i o dziwo, smaczne 😉
Na koniec wracamy do początku czyli do naszego narodowego zadęcia. Gdy Pani Kelnerka a podejrzewam, że i właścicielka, na pytanie jak nam smakowało otrzymała szczerą, pozbawioną złych emocji recenzję zrobiła minę jakbyśmy jej pół rodziny zamordowali. No nie. Kochana z takim podejściem daleko nie zajedziesz więc albo nie pytaj gdy nie jesteś gotowa na odpowiedź albo weź sobie do serca życzliwe uwagi. W przeciwnym razie nawet świetna grasica Ci nie pomoże.
Generalnie ode mnie dostajecie dwa punkty: za grasicę – aż nie wierzę, że się na Wełnie przyjmie 😉 – i za pizzę z buraczkiem. Plus mały bonusik za odwagę. Reszta do poprawy.
Tramontana, ul. Ściegiennego 45, Katowice-Wełnowiec, codz. 12-22.00