Na początek ustalmy zasady. Jakie są atrybuty wyjątkowości? Niebanalne wnętrze, nienaganna obsługa i te małe, trudno uchwytne drobiazgi, które czynią restaurację naprawdę ekskluzywną.
Słownik PWN dodaje, że ekskluzywny to taki tylko dla wybranych, wyłamujący się z ogółu. Panowie ze Starej Panderosy tego nie wiedzą, może dlatego, że słabo mówią po polsku.
Knajpę – bo inaczej o tym przybytku pisać się nie da, no chyba, że dołożymy do tego przymiotnik „podłą” – opanowali mężczyźni śniadzi z cery (Romowie?) i faktycznie sprawiający wrażenie, że języka polskiego dopiero się uczą.
Jak się okazało, obsługujący nas kelner nawet nie znał karty. Twierdził, że nie ma sałatki z gotowanym kurczakiem mimo, że jak wół stała w karcie. Potem próbował nas zniechęcić mówiąc, że trzeba będzie długo czekać – klientów nie było zbyt wielu – zatem muszę wyglądać albo na biednego albo na mało ekskluzywnego. No cóż, jakoś to przeżyję. A na koniec przyznał, że sałatki mają już gotowe i nie da się zmienić ich składu. Serio?! Resztę też robicie „wcześniej” i odmrażacie w micro?! Wolne żarty!
Tak czy siak, trzeba było posłuchać mądrej rady i od razu wyjść.
W ekskluzywnej Starej Panderosie nie podają amus bouche. Założę się o wszystkie pieniądze, że nawet nie wiedzą co znaczą te słowa. Gorzej, nie podają niczego świeżego, smacznego ani choćby przyzwoitego.
Tatar z tuńczyka z przegrzebkami za jedyne 42 zeta. Zamiast ferii zapachów, smaków i barw dostaliśmy posiekaną rybę, bez choćby cienia dodatków. Z trzema kleksami musztardy i skórką z limonki. Aha, były tam jeszcze papierowe, zimne, choć smażone, mdłe, niedoprawione i byle jakie przegrzebki. Najbardziej podły tatar ever!
Zupa z zielonego groszku (15 zeta). Wodnista, ledwie ciepła, niedoprawiona, za to okrutnie kwaśna (czyżby zbyt wiele razy odgrzewana) i co najgorsze z mrożonego groszku.
W finale dostaliśmy grillowanego tuńczyka (56 zeta) i wspomnianą już sałatkę (26 zeta), co to miało jej nie być w menu.
Będę litościwy i zacznę od sałaty. Kilka zwiędłych liści sałaty, grzanki z czasu średniowiecza i blady, oczywiście nie doprawiony kurczak. A to i tak łagodne określenia.
Tuńczyk. Po pierwsze krojony w plastry?! Komuś się mięsa pomyliły, to nie polędwica wołowa tylko ryba. Rozkrojona traci ciepło i smak w szybszym tempie niż jedzie Robert Kubica. Po drugie była zasadniczo surowa. Po trzecie utytłana w drobno zmielonym pieprzu i tylko parzyła podniebienie. Do tego ryż dziki&parboiled o posmaku… grzybów?!
Zero klasy, zero smaku, zero umiejętności, zero pokory, zero… absolutne zero kelwina.
Tego nawet nie da się nazwać porażką, to bezapelacyjna klęska, podobna chyba tylko do przegranej Napoleona pod Waterloo. Choć nie, Napoleonowi mimo wszystko udało się coś wcześniej wygrać. Do cholery!
O wystroju wnętrz – identycznym, jak poprzednia Pan de Rosa, ładnych widokach z tarasu i absurdalnych cenach, nie ma sensu wspominać. Kawior z jesiotra za 600 zeta. Serio?! Ostatnio identyczną puszeczkę zjadłem w Pałacu w Lublińcu za… 1/3 tej ceny.
Panowie, przykro mi, ale powinni Wam tego zabronić!
Resztę wieczoru, zamiast na romantycznym tete a tete, spędziłem w szpitalu. „Ekskluzywne” żarcie w Starej Panderosie wywołało u mnie pokrzywkę – ostrą reakcję alergiczną na tle pokarmowym. Pierwszą od 23 lat. Bardzo, bardzo Wam dziękuję. Serio!
Dwa bolesne zastrzyki załatwiły problem. Może z Wami też się uda?
Restauracja Stara Panderosa, Trzech Stawów 20, Katowice, godz. 11-24.00