Pamiętacie lata 90.? Fałszywe kolumnady, białe firany, sztuczne kwiaty? Podobnie jest w Villa Gardena. Serio.
I nawet nie chodzi o to, że jest brzydko, czy że krzesła są niewygodne (choć są), tylko zwyczajnie klimatu brakuje. Mimo rocznego remontu i mnóstwa wydanych pieniążków widać, że zabrakło oryginalności.
Skoro wnętrze nie powala, to może menu oczaruje?
Przystawka była naprawdę blisko. Własnej roboty pasztet z drobiowych wątróbek podany w szklanym mini słoiczku z grubą warstwą żółtego tłuszczyku na wierzchu był wyśmienity. Delikatny, bardzo kremowy i świeżuteńki. Bajka 🙂
Na tym przyjemności się jednak kończą.
Carpaccio z ośmiornicy wyschnięte, niczym Nil latem, próbowano załatać potokiem oliwy. Nie wyszło.
Stek z miecznika miał być średnio krwisty, na stół wjechał wysmażony. Smak przepadł.
Warzywa gotowano bez soli, a ryż w bulionie, choć miał być z wody.
Szafranowa zupa z małży – nazwa brzmi bosko – w rzeczywistości okazałą się być przaśnym kremem z ziemniaków ze sterczącą pośrodku krewetką.
Do tego dania główne podają na olbrzymich, owalnych, absurdalnie nieporęcznych talerzach. I niech to wystarczy za komentarz.
Restauracja Villa Gardena, Al. Planetarium 1, Chorzów