Zastanawialiście się kiedyś dlaczego słynne restauracje nie mają franczyzy? Dlaczego właściciele znanych na całym świecie szyldów nie decydują się na stworzenie sieci. Wyobraźcie sobie Atelier Amaro w Rzeszowie czy Radomiu albo NOMA Bielsko-Biała lub Osteria Francescana by Sosnowiec!? W sumie brzmi nieźle, czyż nie?
Sprawa jest banalnie prosta. Jak powiedział kiedyś jeden z moich ulubionych chorzowskich kucharzy, cytuję: Jak mnie nie ma to wszystko siada a się przecież nie rozdwoję! Cała kwintesencja dobrego jedzenia. Autorskie i w kontrolowanym procesie. Sieciówki doskonale kontrolują proces, kosztem smaku.
I to jest główny powód dlaczego nie przepadam za żarciem spod masowych szyldów.
I nie, to nie jest teza z jaką trafiłem do słynnego baru KROWARZYWA w Krakowie. Słynnego z rzekomego łamania praw pracowniczych i płacenia pod stołem – dotyczyło zdaje się Warszawy. Na marginesie nie po raz pierwszy pod płaszczykiem eko i wege marketingu wciska się ludziom ciemnotę.
Ale jak wiele razy podkreślałem ostatecznie liczy się smak i tylko smak.
Krakowski lokal Vegan Burgerów jest niewielki, nieco duszny i klaustrofobiczny. Działa – na zasadzie – o ile dobrze zrozumiałem – jedź i spadaj. Nie mam nic przeciwko.
Szybko zamówione, szybko podane. Wszystko w papierowych kubkach i opakowaniach. Vegan pastrami, warzywex i zmięte bataty. Nieskomplikowane zamówienie zmieściło się na jednej tacy 🙂 Z obu burgerów wystawały kiełki ale jeden był lepszy od drugiego. Który? Pastrami z sosami: koperkowym i tajskim rozbił bank. Co nie było szczególnie trudne. Na tle beznadziejnego i okropnego warzywexa nawet moje, domowej roboty kotleciki z ciecierzycy są na miarę Amaro.
Może – podobno zawiązane w KROWARZYWACH – związki zawodowe są temu winne!? A może kolejny raz z sieciówki wyszło to co najgorsze?
KROWARZYWA VEGAN BURGER, ul. Sławkowska 8, Kraków, godz. 11-23.00