Lubię spacerować po Staromiejskiej. Ulica ma potencjał, charakter oraz styl, no i jest mniej zatłoczona niż imprezownia na Mariackiej. A do tego powoli, prawie niepostrzeżenie, staje się kulinarnym zagłębiem.
Często przechodzę obok drewnianej, fikuśnie zakręconej witryny. Tak, Tatiana zawsze budzi żywsze bicie serca. O ile jest blond pięknością wprost z Rossiji 🙂
Tym razem zdecydowałem się wejść. Od progu uderzyło przaśne, swojskie, słowiańskie wnętrze. Ale zaraz, zaraz dlaczego kelnerka wygląda jakby urwała się z Hotelu Monopol?! I dlaczego otwiera mi drzwi zanim nawet pomyślałem, aby przekroczyć próg?
To ma być swojsko czy wersalowo?!
W kuchni też się coś pomieszało. Ani rosyjska, ani słowiańska, ani nawet polska Tatiana nie jest. Więc jaka jest?
Zanim o tym, to najpierw czekadełko, zwane z francuska amus bouche, bo tak pewnie brzmi bardziej ekstrawagancko 😉 Świeże bułeczki i dwie pasty. Pomysł prosty jak obsługa cepa, ale zarówno smalec, jak i twarożek były przepyszne.
Potem o pierogach z mięsem z policzków wołowych (to ten polski akcent). Szczerze mówiąc, bardziej przypominały ravioli, a włókniste policzki nie błyszczały, niestety.
Zanim do sedna, to jeszcze o marynowanej polędwicy w wiśniówce z truskawkami i śliwkami oraz towarzyszącym jej sosie parmezanowo-śmietanowym, pachnącym i smakującym jak… oscypek. Nawet udane połączenie, choć smętna grzanka dołożona jakby kucharz nie wiedział co z nią zrobić była zbędna i psuła ładną kompozycję 🙂
No to jeszcze o risotto z grzybami i lodowatym jajku poszetkowym. Dostałem cieplutki, wymemłany ryż i chłodne, przegotowane, wyciągnięte z lodówy jajo. Masakra. Takiego f-upa nie da się niczym wytłumaczyć.
No to czym więc jest, a raczej czym stała się Tatiana?
Restauracja Tatiana, Staromiejska 5, Katowice