Pierwsza, marcowa edycja Food Fest przyciągnęła tłumy. Jak wielkie możecie sobie wyobrazić po tym jak przed wejściem zobaczyłem wielki gar bodajże z serbskim gulaszem a gdy 30 min później wróciłem aby skosztować to już go nie było. Ani odrobiny!
Ucząc się na błędach tym razem wybrałem się tuż po starcie czyli ok. godz. 13.00. I faktycznie nie pomyliłem się. Zarówno miejsce na parkingu jak i dostęp do „straganów” był nieskomplikowany.
Tylko co z tego.
Po pierwsze większość wystawców proponuje dania w regularnych rozmiarach ergo wiele nie spróbujesz – przecież wszyscy mamy jeden tylko żołądek. Po drugie tak naprawdę food fest to taki Zlot Foodtrucków. Nie chce przez to powiedzieć, że to coś złego ale osobiście już mi się przejadły wurszty, burgery i frytki.
Oczywiście są i wina i kawa z piachu i insze wynalazki ale wrażenie pozostaje.
Po trzecie trudno zaliczyć Food Fest do przeżycia kulinarnego. Odżałowując sporo kaski – bo tanio nie jest – przetestowałem kilka pozycji.
Na pierwszy ogień poszły świetnie wyglądające mini kąski od Absurdalnej: burgery baranie, pasztet z zająca i zawijany Daniel w liściach winogron. Klasyfikację wygrywa dziczyzna może także dlatego, że w zawiniętym ruloniku pozostały resztki ciepła czego o pozostałych propozycjach nie można powiedzieć. Mogę sobie tylko wyobrazić jak mógłby smakować mini burger gdyby był przygotowany na świeżo. Aromatyczny, miętowy dressing zdradzał wielki potencjał a tak wyszło jak zawsze. Choć i tak o niebo lepiej niż w przypadku pasztetu. Mdły, niejaki, bezsensowny. Nie wiadomo po co przygotowany. Szkoda 🙁
Spośród wystawców starałem się łowić nowości. I tylko dlatego zdecydowałem się na żydowski, podobno, przysmak czyli pastrami wprost z NYC jak głosił napis w Challah. Oczywiście gwiazda Dawida to chwyt marketingowy albo jak wolicie wprost zwykła ściema. Dania nie są koszerne 🙁 Wracając jednak do pastrami to faktycznie w NYC i USA podają najlepsze na świecie ale w Polsce jeszcze długo będziemy się tego uczyć. Padlina, którą mnie uraczono nie tylko nie miała z oryginałem nic wspólnego a nawet gorzej była zwyczajnie obrzydliwa. Podobnie jak 25 zeta, które musiałem zapłacić.
Rozczarowany sięgnąłem po soupostancję i swojską wodzionkę oraz jesienne linguine z dynią. Zupę widzicie na zdjęciu więc powstrzymam się od komentarza. Dodam jedynie, że ani czosnku ani chleba w niej nie było 🙁 Co do makaronu to niestety całość haniebnie rozgotowano i zapomniano posolić. Co więcej nie mogłem samodzielnie przywrócić balansu bo ekipa z soup. nie przewidziała takiej opcji i nie ma solniczek!? Ręce opadają. Oczywiście rozgotowano wszystko oprócz niedokładnie obranej dyni, której pojedyncze twarde jak skała kawałki mogą z łatwością kruszyć zęby. Polska w całej krasie.
Ukojeniem dla skołatanych nerwów okazała się kawa z piachu roztarta na mąkę i parzona w gorącym piasku. Smakowała jak … kawa z gruntem ergo kolejny marketingowy sukces. I jedynie piszinger jak powinni być obrzydliwie słodki to dokładnie taki był.
Szkoda. Doceniam trud i zapał organizatorów. Impreza ma potencjał ale przydałoby się wdrożyć ideę: więcej za mniej. Choć to apel bardziej do wystawców.
Jeżeli chcielibyście się sami przekonać jak jest to Food Fest potrwa do niedzieli, 16 października do godz. 20.
Festiwal Kulinarny Food Fest 2016, Galeria Szyb Wilson, Katowice, ul. Oswobodzenia 1