Do napisania tego tekstu skłonił mnie niejaki Krzemek Płaszczyk – tak się przedstawił i mam nadzieję, że skojarzenie z Przemkiem Błaszczykiem jest uzasadnione – oraz krótki artykuł, piętnujący praktyki karmienia dzieci w restauracjach frytkami i nuggetsami.
W recenzji z doskonałej restauracji Sztuczka z Gdyni napisałem, że obecność menu dla dzieci to rzadkość. Zwłaszcza w klasowych lokalach. Czy to jednak na pewno coś złego?!
Zupa pomidorowa, frytki, kurczak panierowany lub nuggetsy – z niewielkimi wyjątkami – to nieśmiertelny standard dla dzieci. Średnio 600 kcal. Wydaje się niedużo, zwłaszcza, że zapotrzebowanie energetyczne dorastających dzieci potrafi przekroczyć 7000 kcal dziennie.
Tylko jaki, jako rodzice, dajemy sygnał naszym dzieciom, gdy zabieramy je do fast foodów, bo rozdają zabawki, bez których przecież nasze pociechy nie mogą się obejść, a pani z TV powiedziała, że od czasu do czasu nie zaszkodzi, etc.?
Wymówki. Drodzy Rodzice – zwykłe wymówki.
Zabieramy nasze pociechy, nasze uwielbiane skarby do lepszych lub gorszych restauracji. Dla siebie wybieramy cztery listki sałaty, grillowane owoce morza i świeżo wyciśnięty sok, a dla tych, co mają być przyszłością narodu – kotlet w panierce, frytki i ketchup.
Pomijając walory zdrowotne, jakie postawy w ten sposób kształtujemy?!
Prawie każdy rodzic zmagał się z problemem niejadka. Sam doskonale wiem, co to znaczy, bo mój syn na wszystko, poza frytkami oczywiście, mówi – błe.
Ale można inaczej.
Każdego dnia, chłopcy otrzymują wyzwanie – zjeść coś, czego jeszcze nie próbowali. I to działa. Po przełamaniu początkowej niechęci, bez szczególnych ceregieli, jedzą ślimaki, żaby, rolady, sushi i inne.
Być może nie staną się od tego zdrowsi, ale z pewnością nabiorą w sobie chęci do odkrywania nowych smaków.
A restauracyjne menu dla najmłodszych od dziś będę omijać szeroki łukiem.