Czy nasze poczucie smaku jest niezmienne? Czy pogoda, temperatura lub pora dnia mają wpływ?
Chyba każdy kto choć raz przywiózł z wakacji wino, które uwielbiał pić w słoneczne dni i otworzył w deszczowej Polsce wie, że tak. Czy nasze poczucie smaku jest niezmienne? Czy pogoda, temperatura lub pora dnia mają wpływ? Chyba każdy kto choć raz przywiózł z wakacji wino, które uwielbiał pić w słoneczne dni i otworzył w deszczowej Polsce wie, że tak. Nawet lepiej. Nasze odczuwanie smaków może zmieniać się w zależności od humoru i samopoczucia. Innymi słowy nasze kubki smakowe to tacy mali zdrajcy 😉
Strzelam tu sobie w przysłowiowe kolano, bo skoro tak, to recenzje nie tylko moje ale i całej kulinarnej blogosfery nie przedstawiają większej wartości. Skoro każdy z nas odczuwa smak inaczej to, po co o tym pisać!?
A jednak warto bo jak powiedział ostatnio Mariusz Gessler kubki smakowe także można trenować 🙂
Wydarzenia z cyklu: jedzenie 40 metrów nad ziemią czy kolacja w ciemnościach wywołują dreszczyk emocji. Niewiadoma staje się największą tajemnicą i wyzwaniem a pytanie – czy będzie smakować inaczej? – staje się kluczowe.
Dużo w tym teatrum. Szczegółowy instruktarz przed wejściem, gogle noktowizyjne kelnerów i rosnące napięcie oczekujących klientów. Atmosferę podsyca prowadzący. – W jaki pomieszczeniu jesteśmy? Duże, małe, kwadratowe, wysokie? Z czego zrobione? Ile jest stolików? Jak sadzicie co właśnie zjedliście? A jakiego koloru było to co zjedliście – pyta nieustannie. To dobrze bo po godzinie każdego dopada lekka panika. Siedzisz w absolutnie egipskich ciemnościach, nie widzisz czubka własnego nosa a jeszcze masz świadomość, że kelnerzy widzą każdy Twój ruch. I, przyznam szczerze, nie jest to łatwe doświadczenie.
Przebieg kolacji jest standardowy: przystawka, danie główne, deser i dla kurażu wino. Szybko okazuje się, że w tych warunkach najbezpieczniej jest jeść rękami. Inaczej ryzykujecie poplamienie świeżo upranych spodni lub wytarcie tłustych palców w poły marynarki. Lepiej tego uniknąć.
Poszukiwanie kawałków jedzenia na talerzu w tych warunkach to ekscytujące wyzwanie. Trafiasz na coś – nie widzisz co – macasz, być dowiedzieć się czegokolwiek ale i tak niewiele to daje, zatem wkładasz do buzi i próbujesz smakować.
Ciemności oznaczają, że jeden z zmysłów jakich używamy na co dzień nie działa. W teorii oznacza to, że pozostałe powinny się wzmocnić. Hmm…no to mnie się nie wzmocniły.
Niezależnie przystawka była niezła. A odgadywanie w jakim kolorze były paski papryki było nawet zabawne. Całość złożona z wędzonego na zimno łososia, papryki i listków rukoli smakowała poprawnie.
Oczekiwanie na danie główne się wzmogło a emocje rosły wprost proporcjonalnie do zalegających ciemności. Wreszcie jest. Pod palcami wyczułem gorącą breję. Hmm.. co u licha!? Aha placek ziemniaczany ale czy coś jeszcze… chwileczkę gdzieś tu miała być ryba… o jest zapodziała się między jednym a drugim plackiem. Cholera ależ to gorące.
Niestety początkowe uczucie brei się potwierdziło. Placki ziemniaczane przytłoczyły rybę, którą wyjątkowo trudno było od nich odróżnić. Brakowało przypraw i chyba pomysłu na danie jako takie. Szkoda 🙁
Na deser wjechała kostka masła, ale to się okazało już po zapaleniu światła. Oczywiście kostka umowna. W rzeczywistości było to rodzaj budyniu z niezłymi sosami. Najmocniejszy punkt wieczoru.
Uzupełnieniem kolacji było białe wino … lichej, niestety jakości.
Obiecano mi wyjątkowy wieczór, a wyszedłem wyjątkowo zdegustowany. Spodziewałem się więcej frajdy, ekscytacji i dużo lepszego jedzenia.
Ogromnie żałuję bowiem Zaklęty Czardasz, który organizuje ten event na Śląsku przyzwyczaił mnie do lepszej kuchni.
P.s. Potrawy na zdjęciach ułożono aby łatwiej było je jeść. Ze względu na prośbę od organizatorów nie pokazuję zdjęć z sali. Niech to będzie niespodzianka 🙂
Dine in the dark, Restauracja Zaklęty Czardasz, Katowice, ul. Kopernika 9, rezerwacje na stronie dineinthedark.pl