UWAGA ten wpis może się Wam nie spodobać. W Crnej Gore spędziłem kilka dni i do teraz mam torsje. Głośno, brzydko i wściekle gorąco – to tak pokrótce. Czarnogórcy są szorstcy, antypatyczni i chamscy. Miasteczka są niejakie i częściowo opustoszałe a owoce morza śmierdzą. Wybrzydzam!? To poczytajcie!
Mityczna podróż do pięknej Czarnogóry zaczęła się od …anulowania rezerwacji samochodu. Na lotnisku w Podgoricy koleś z Simeun Rent a Car, ze złośliwym uśmieszkiem poinformował mnie, że moja rezerwacja została anulowana. Dlaczego! Bo tak! O 22.00 w obcym mieście nie było to zabawne 🙁
Dalej było tylko gorzej.
Wściekła właścicielka wynajętego apartamentu Franovic w Peraście, najpierw nie odbierała telefonu, potem nie potrafiła wytłumaczyć jak do niej dojechać więc błądzenie po mieście zajęło nam kilka godzin a wreszcie nas wyrzuciła. Nie przesłyszeliście się. Chwyciła mnie za ramię i wypchnęła z pomieszczenia. Tylko dlatego, że zwróciłem jej uwagę, że ciężki sprzęt do karczowania lasu, 2 metry od okna, wcześnie rano, to absurd.
Jeszcze tego samego dnia idiota w BMW na wąskiej, krętej i niebezpiecznej, górskiej drodze rzucił w kierunku naszego auta otwartą puszkę z piwem! I wreszcie w luksusowym, czterogwiazdkowym Hotelu ELEVEN w Petrovac nauczono mnie jak działa podwójny, czarnogórski standard. Zgodnie z regulaminem, nie wpuszcza się tam psów… ale jeden wałęsał się w lobby. Okazało się, że należy do właściciela (sic!) Poza tym na wejściu dowiedziałem się, że nie jesteśmy w UE a absurdalna cena whisky zwalała z nóg zwłaszcza, że chodziło o porcję 30 ml. Serio!?
Czara goryczy się przelała.
Honor tego beznadziejnego skrawka ziemi uratował Aldin z Konoba BEDEM w zabytkowej części Starego Baru – ale o nim nieco później – i Njeguski stek.
Do czasu wyjazdu ta część wybrzeża Adriatyku kojarzyła mi się z wyśmienitym rybami prosto z rusztu, doskonałą rakiją i ulubioną Peką z ośmiornicą. Aha, kilka lat temu doszły do tego jeszcze żabie udka zjedzone w Bośni i Hercegowinie.
Niczego z tego nie znalazłem w Czarnogórze. Poza tradycyjnym serem przypominającym bundz i szynką w stylu prosciutto nie warto nawet siadać w restauracjach. Broni się jako tako lokalny pseudo stek – pseudo bo wieprzowy, nadziewany szynką i serem. Dostałem go zamiast niedopieczonego rybnego szaszłyka w Piazza di Perast (sic!). Zresztą wybór miejsca na posiłek nie mam sensu. Na całym wybrzeżu od Perastu do Pertovaca menu wygląda identycznie. Risotto z owocami morza, ryby z grilla, jakaś pasta, szynka i ser. Wszędzie smakuje to identycznie beznadziejnie. Nie mam pojęcia co oni robią z owocami morza ale w każdym, dosłownie każdym black risotto śmierdziały tak, że nawet muchy mnie omijały. Po kilku dniach odechciewa się próbować. Do tego kelnerzy są oględnie mówiąc szorstcy. Dają Ci wyraźnie odczuć, że praca ich poniża. Cholera to się zwolnijcie!
Niewielki kraj o powierzchni nie przekraczającej województwa małopolskiego powinien bardziej zadbać o serwis jeżeli chce żyć z turystyki!
Do tego jest brzydko. Miasta nie mają nic wspólnego z przepięknymi starówkami Splitu, Zadaru czy Dubrownika. Kamienice są marne a średniowieczne, nadmorskie bruki wyasfaltowane!? Stolica, dumna Podgorica wygląda jak Pcim Dolny albo Sosnowiec. Chociaż nie, nawet one są ładniejsze! Nie ogarniam.
I tak cała ta eskapada była by stracona gdyby nie Stary Bar. Zabytkowe miasteczko położone kilka kilometrów na północ od beznadziejnie brzydkiego, nadmorskiego Baru (Nowego!?). Celem podróży są zwykle ruiny zameczku i odbudowane fragmenty akweduktu – tak, tak wszystkie zabytki w Czarnogórze są „odbudowywane”. Na wąskiej drodze na szczyt w pewnym momencie uderza napis po polsku: Zapraszamy, piwo zimne, domowe wino, swieza ryba (pisownia oryg.), mięso, warzywa. No i jak nie przysiąść na wygodnym zydelku skoro miejsce urocze!?
Po krótkiej rozmowie z Aldinem wszystko stało się jasne. W okolicy bywa wielu z nas zatem z dobro kupiecką smykałką nauczył się mówić po polsku. Zyskał klientelę a my okazję aby zjeść coś wyśmienitego. Na szczęście coś mnie tknęło i po przestudiowaniu karty zwróciłem się do Aldina i powiedziałem, że chcemy zjeść tradycyjną, czarnogórską kolację i zdajemy się na jego wybór.
Ależ się promiennie uśmiechnął 🙂
Do domowego wina jeżynowego i piwa z sokiem z granatów przyniósł talerz przekąsek: grillowaną, nadziewaną paprykę, bakłażana, coś co przypominało pomidorowego chutneya, oliwki i oczywiście lokalny, pyszny ser przypominający nieco mascarpone. Jako danie główne wystąpiła jagnięcina na puree z ziemniaków podana z pomidorem, ogórkiem i świeżą cebulą.
Wiecie jak pachnie jagnięcina, prawda? No właśnie 🙂 A ta w ogóle nie miała takiego posmaku. Świetnie wymoczona – jak przypuszczam – i długo gotowana aż rozpadała się pod widelcem. REWELACJA!
Na koniec – darmowe, świeże figi oraz kawa po turecku. Uff jak ja lubię takie wieczory!
Jeżeli nie zrażeni moją recenzją wybierzecie się do Czarnej Góry to koniecznie odwiedźcie Aldina i Konobę BEDEM. Nie kombinujcie, powiedzcie, że jesteście ode mnie i zdajcie się na jego wybór :):):)
Aby dopełnić obrazu podróży trzeba wspomnieć o winnicach. Znajdziecie ich mnóstwo choć trzeba zjechać z utartego szlaku. Zwykle są malutkie i rodzinnie. Produkują głównie lokalną odmianę Vranac. Najbardziej smakowała mi wersja beczkowana zbliżona charakterem do najlepszych, wytrawnych win francuskich. I to była druga czarnogórska niespodzianka.
Nie zamierzam usprawiedliwiać Czarnogórców i ich charakteru trudnymi warunkami życiowymi, wojną, czy górskim krajobrazem. Jeżeli ten niewielki naród chce być drugą francuską riwierą to musi się zmienić. Chamstwo, obcesowość i udawanie, że się wie jak przyrządzić owoce morza powinny ustąpić miejsca autentycznej chęci pokazania tego co najlepsze (a nie udawane) w lokalnej kulturze.