Punktualnie, 1 sierpnia, ruszyliśmy na zachód. Trasę tegorocznych wakacji wyznaczył nam nieprzetarty jeszcze szlak kulinarny. Cesenkova z grzankami zjedliśmy zaraz na początku, bratwursta dostaliśmy w Gasthofie z przepięknym widokiem na skocznię a prosciutto, espresso i pasticceria… a to już całkiem inna historia.
Zaledwie po kilkuset km zgłodnieliśmy. I gdy tylko pomyślałem, że coś by zjadł natrafiliśmy na przyjemnie wyglądający Steak House Codys w czeskim Breclavie. Miał ogromną zaletę – był tuż przy trasie 🙂
Gorąca, pachnąca cesenkowa polevka czyli zupa czosnkowa oraz aromatyczna wołowina obficie posypana grubo mieloną solą wystarczyły na kolejne godziny podróży.
Następny przystanek przyznanej z Pucharu Świata skoczni narciarskiej w Villach. Gasthof tuż obok ugościł nas tyle sympatycznym co nie mówiącym po angielsku szefem (i w żadnym innym języku poza niemieckim). Ale czego głodny człowiek nie zrobi;) Wyborne bratwursty zakończyliśmy – a jakże – klasycznym apfelstrudlem z bitą śmietaną. Dzieci były wniebowzięte 🙂
Przed kolejnym postojem uraczyliśmy się prawdziwym espresso. Czarne, esencjonalne i tak cholernie mocne, że spokojnie wygina łyżeczki. Cudo!
Po najdłuższej w dziejach podróży do Toskanii – pięć dni – rozłożyliśmy się w przepięknym, ogromnym domu w Balbano. Nie wiecie gdzie to jest? Nie szkodzi, hi hi. Niewielka wioska z dwoma sklepami, jedną pasticcerią, jedną ristoranto i jednym zamkiem. Znak rozpoznawczy – blisko do Pizzy i względnie blisko do Florencji.
Cisza, spokój i prosecco.
A poza tym jeszcze sezonowo czynna kanajpka – załapaliśmy się na ostatni dzień, wspaniałe wędliny od Cecchini Guido i wspólne gotowanie z grupą przyjaciół. Czy może być coś lepszego!
Najbardziej w pamięć zapadł mi jeden z pierwszych wieczorów gdy trafiliśmy, całkiem przypadkowo, do lokalnej ristorante. Co tam ristorante! Raczej bliżej nieokreślona stołówka, czynna tylko wieczorem i tylko w lipcu plus parę dni w sierpniu. Być może jej istnienie było związane z lokalnymi rozgrywkami piłki nożnej – otwierała się tuż obok niewielkiego stadionu a może nie 🙂 Trudno było się tego dowiedzieć od nie mówiących po angielsku Toskańczyków.
W menu do wyboru. Ravioli, penne all’arrabiata oraz mięso z grilla. Oczywiście wino, grappa i ogromne talerze antipasti. Domowy makaron wyrabiany przez starszą panią był wspaniały a wieczór wyjątkowy. Warto było!
Na długo zostanie ze mną także brawurowe Tortelli all’isolana od Ristorante la Corte da Dino. Wspaniałe, lekko pikantne nadziewane rybami i krewetkami. Jedyne prawdziwe umami podczas tej podróży. Dla tego dania warto było wybrać się do Włoch 🙂 Rozpływało się przy każdym ugryzieniu. Niezwykłe!
Ten sam lokal zaserwował mi danie o wdzięcznej nazwie, które jadłem po raz pierwszy. Zuppa di Moscardini. Myślicie, że chodziło o zupę!? Też dałem się nabrać. Zuppa w języku włoskim ma jeszcze jedno, nieoczywiste znaczenie – namoczony chleb. I faktycznie dostałem miseczkę z dwoma kawałkami chleba i czymś będącym formą gulaszu z baby ośmiorniczek i pomidorów. Pomijając semantykę najważniejsze, że było smacznie 🙂
Warto wspomnieć jeszcze o jednej z najlepszych restauracji w uroczym miasteczku Lucca – Osteria Baralla. Ciekawostką tego miejsca jest żona właściciela – Polka, dzięki temu witało nas swojskie – Dzień dobry! Serwowane wraz z przyzwoitym grzybowym risotto.
Toskania ujęła mnie swoją prostotą i codziennością. Smaczną codziennością. Rzeźnik Guido uśmiechał się do nas promiennie za każdym razem gdy wchodziliśmy do jego masarni. Dziewczyna w piekarni zachwycała się moimi tatuażami a espresso i rogalik na śniadanie były przepyszne.
I tego będzie mi brakować.
Steak House Codys, Lidicka 1390/17 Breclav, Czechy
Gasthof Aichholzer, Moltschacher Weg 75, Villach, Austria
Ristorante la Corte da Dino, Via dei Bollori 651, Lucca, Włochy
Osteria Baralla, Via Anfiteatro 5, Lucca, Włochy