Gdy zaparkowaliśmy tuż pod budynkiem Bistro nie mogliśmy nie zauważyć ogromnego ogródka i to na I piętrze. Wielka baner z nazwą bistro plus kolorowy balkon robią robotę 🙂 I mimo drobnych trudności ze znalezieniem wejścia udało się.
Drogę na I piętro wskazuje kot – można go przegapić bo namalowano go na ścianie 😉 Po pokonani kilkunastu schodów weszliśmy do klasycznego, hipsterskiego wnętrza. Mebelki z Ikei oraz Customformu, trochę bieli, trochę sklejki jesionowej ale ładnie i ze smakiem. Miejsce doskonałe na szybki lunch lub niezobowiązującą lampę wina.
Smak …hmmm …. Tu bywam różnie.
Na pierwszy ogień sałatka – nie ma i nie będzie poinformowała z uśmiechem kelnerka. Ok, czego nie ma? Pomidorów? Ogórków? Są! To bardzo proszę je pokroić i wrzucić do miseczki. Zapłacę extra. Nie ma problemu. Da się? Da się! Można? Można! Wystarczy chcieć! Na marginesie nie rozumiem tego nieustannego problemu ze świeżymi warzywami. Dlaczego to zawsze wymaga konsultacji z kucharzem i dlaczego zawsze robi się z tego problem. I to mimo, że tyle się trąbi o zdrowym trybie życia i jedzenia pięciu porcji warzyw dziennie!
Ok, jakoś przez to przebrnęliśmy.
Drugi zonk pojawił się niestety już po chwili – prośba aby podmienić frytki rosti – żona ma uczulenie na gluten na coś innego np. ryż lub opiekane ziemniaczki ponownie wymagał interwencji kucharza. Uff i tym razem się udało 🙂 Ale gdy poprosiłem o te frytki extra – chciałem także extra zapłacić – to już nie było takiej opcji. Szkoda. Nigdy wcześniej ich nie jadłem a byłem ciekaw jak smakują.
C’est la vie – jak mawiają Francuzi 🙂
Po pewnych perturbacjach z kelnerką, które jednak nie odebrały nami ani radości z miejsca ani radości z lunchu przyszła pora na śledzia z agrestem.
Od pewnego już czasu kolekcjonujemy z najpiękniejszą z żon doświadczenia śledziowe. Był już oryginalny matijas przemycany 😉 ukradkiem z Holandii, był obłędny śledź w truskawkach – zjawiskowe połączenie choć nieoczywiste i jest regularnie cała Ambasada Śledzia.
Ale śledzia z agrestem jeszcze nie było 🙂
Podano nam cały płat zawinięty w rulonik wokół marynowanych warzyw z kontrastową marchewką i kroplami sosu agrestowego na całym talerzu. Wyglądało naprawdę nieźle. Smakowało wybornie.
Zatem śledź w słodko-cierpkim wydaniu trafia na stałe do listy naszych ulubionych przekąsek 😉
Niestety dalej było już tylko gorzej. Polędwiczki z podmienionymi frytkami rosti, podane bez sosu były nieprzyjemnie suche a risotto z chorizo rozlane po całym talerzu przypominało co najwyżej słabego gluta i nawet podkręcająca ostrość kiełbaski nie pomagała. Mdłe, mdłe i jeszcze raz mdłe.
Na koniec hicior. Pytanie kelnerki: Smakowało Państwu? I tu nastąpił punkt zwrotny. Dziewczyna dostała rzeczowe, nie agresywne i nie emocjonalne info zwrotne, które skwitowała: Aha.
Brawo! Jak nie jesteś gotowa na odpowiedź to może nie pytaj…
I tym „miłym” a na pewno zabawnym akcentem zakończyliśmy niedzielny lunch.
Gdybym mieszkał w Zawierciu to mimo niedociągnięć byłbym u Mojego Brata częstym gościem i może nawet byśmy się z obsługą do siebie przyzwyczaili 🙂
Bistro Mojego Brata, Al. gen. Sikorskiego 26, Zawiercie, g. 9-23.00