Cztery godziny, 25 m2, jeden hałaśliwy Szwed i jedna gwiazdka Michelina wystarczyły aby mnie wyprowadzić z równowagi. Po raz pierwszy, w takim miejscu, nie dotrwałem do deseru. Ból głowy i #$%@! przeważyły.
Wszystko rozumiem. Kryzys rozumiem, wysokie koszty rozumiem ale 12 stolików na mikroskopijnej przestrzeni to gruba przesada. Doszło do tego, że gość ze stolika obok trącał mnie łokciem a kelnerka regularnie potykała się o moje nogi.
Kolacja trwała w nieskończoność. Na niewielkiej przestrzeni nie można było ani spokojnie jeść ani nawet zebrać myśli 🙁 Tubalny głos ogromnego gościa siedzącego przy osobnym ale tuż obok mojego ucha stoliku jeszcze długo w nocy dudnił.
Dobra, pomarudziłem a teraz do rzeczy. W nadętych i napuszonych lokalach bardziej niż gdzie indziej liczy się jakość, smak, kompozycja. Oczekiwane są doskonałość, perfekcja i wycyzelowane szczegóły.
Skoro ani wygląd, ani atmosfera, ani obsługa nie powaliły na kolana to może chociaż dania!?
Zaczęło się nieźle. Chrupiące chipsy z dipem na bazie ryby z ziołami oraz mini starterek w trzech odsłonach czyli łabędź z marchewki z majonezem, mini ogórek z kwaśnym jogurtem i niewielka kulka czegoś w cieście. Sympatyczne, eleganckie, właściwe 🙂
Kubki smakowe nadstawiły uszu 🙂
Pierwsze danie z karty – śledź bałtycki. WOW! Spójrzcie tylko jak pięknie wyglądał na talerzu. Cudo.
Na górze kopytnik pospolity 🙂 dookoła ziarnka gorczycy. Kuchnia organiczna. Nice 🙂
Dalej cukierkowo podane szparagi marynowane z kremem z migdałów i winegretem. Obsypane mini kwiatami w-y-m-i-a-t-a-ł-y!
W przerwie rozejrzałem się po sali. Ciasno – to już wiecie. Kurtki wieszane przy barze, pełno ludzi, kelnerzy kucają przy każdym stoliku. Inaczej.
Zmiana klimatu – renifer. Czysta forma, nieprzekombinowany. Wędzony dymem, obsypany popiołem, podawany pod szkłem w towarzystwie kremu i posypki z orzechów laskowych. Piękne, eleganckie danie choć nieco za słone. Podniebienie podbiło jednak wyjątkowe, mętne, niefiltrowane wino o posmaku brzoskwini 🙂
Koszmarny czas oczekiwania skracam kolejnymi kieliszkami wina – 8 dań, 8 kieliszków. Połowa gości robi zdjęcia. Wyjdę na czworakach 😉
Uff wreszcie. Egg & Onion. Żółtko w masywnej, zamykanej miseczce wyglądało niewinnie. Chwilę później zalał je kremem z cebuli. Zrobiło się zielono. Najlepsze żółtko sous vide jakie jadłem. Idealne 🙂
Minęła właśnie 2 godzina kolacji. Przegryzam chleb aby oszukać głód. Zniecierpliwienie narasta.
Ah. Sandacz. Ileż to już knajp się na nim wyłożyło! Dostałem wiatraczek. Serio, spójrzcie sami. Ryba to serce a liście to skrzydła 😉 Widzicie? Sos maślany, świetna tekstura ryby i umiejętnie blanszowane liście oto przepis na sukces. I mimo, że kompozycyjnie nie było najlepiej to jadło się z przyjemnością.
Talerz pozostał na stole. Za długo.
Następna w karcie – wieprzowina. Napisałem, do resto w mailu, że jej nie jadam.
Wymienili na bażanta z rzepą i sosem winegret. Ciekawie 🙂 Zaraz po nim dostałem przekąskę spoza karty. Bażant z liśćmi i kawałkami rzepy w bulionie. Nieładnie ;(
Szybko ocucił mnie obrzydliwy zapach sezonowanego sera. Ponownie prostota na czarnym talerzu. Ser i dwie śliwki. Bardzo, bardzo trudne w odbiorze.
Podają dużo niemieckiego i austriackiego wina.
Uciekać, szybko, jak najdalej
Zbliżają się desery. Najpierw jagody z jagodowym sorbetem, potem briosze z herbatą z porzeczki, liśćmi porzeczki i czerwonym owocem porzeczki. Mam dość. Nie zwracam uwagi na smak. Hałas przerodził się w huk, obrazy zlały się w jeden punkt i wybuchły. Flat line. Zamęczyli mnie. P@#$% deser i wybiegam.
Oddycham.
Restaurant ASK, Vironkatu 8, 00170 Helsinki, Finlandia