Bangkok. Serce Azji. 6 mln ludzi, którzy każdego dnia gdzieś się spieszą. Komunikacyjny i społeczny koszmar z wodewilem w jednym.
Komunikacyjny i społeczny koszmar z wodewilem w jednym. Miejsce, gdzie na tytułowe patyczki nabija się dosłownie wszystko. Mięso, krewetki, pieczarki, kalmary, pulpety, parówki, jajka. Nabija i pakuje w foliowe torebki.
Kraj street foods, jakiego jeszcze nie widzieliście.
Nieprzebrane tłumy na przepełnionych ulicach wymagają ogromnych ilości pożywienia. Są jak gigantyczny jamochłon, gotowy pożreć wszystko i wszędzie. I dlatego bary wyrastają jak grzyby po deszczu. Anektują każdy skrawek chodnika, spychając przechodniów na ulicę, wprost pod koła rozpędzonych, wielokolorowych aut.
Przenośne stragany na kółkach z grillem i wokiem, wraz z kilkoma stołami i kilkunastoma krzesłami. Plastik. Brud.
Dania wybierasz palcem z menu obrazkowego – znajomość angielskiego sprowadza się do: no spicy i chicken lub pork, ewentualnie seafood.
To prosta kuchnia. Do ryżu lub makaronu ryżowego, gotowanego lub smażonego możesz dobrać: kurczaka, wieprzowinę, krewetki, owoce morza, warzywa, grzyby. Tyle. Plus zupa, z obowiązkową trawą cytrynową
Jesz łyżką i widelcem. Przy czym widelec służy Ci tylko do nagarniania jedzenia na łyżkę. Noża nie dostaniesz, bo i tak nie ma co kroić. Na północy kraju dorzucą Ci jeszcze pałeczki. Jeżeli będziesz jadł lewą ręką, to mogą Cię wyrzucić – na lewo masz wszystko co nieczyste. Kto był, ten wie o czym mówię 😉
Co zatem dostaniesz na talerzu? Wielobarwne, ostre, sycące i różnorodne jedzenie, ale pozornie. Każde danie to wariacja na ten sam temat. Ryż, makaron, mięso, warzywa, wok. I już.
Brakuje zaskoczeń, niezwykłych smaków i przyjemności na podniebieniu. To co zjesz będzie najwyżej poprawne. Bez szału, zachwytu – zwykłe.
Być może ożywisz się na chwilę, gdy dotrzesz na północ i wpadniesz do gara z chińskimi wpływami, z pierożkami won ton, chinese bun i delikatnymi bulionami. Być może.
Jak przystało na zawodowego obieżyświata sięgniesz z przewodnikiem w ręku po zupę tom yum goong z krewetkami i mleczkiem kokosowym i umrzesz od palącego smaku i nadmiaru trawy cytrynowej. Dojrzysz larb, czyli tradycyjną sałatkę, ale rozbijesz się o twardość źle ugotowanego seafoodu. A może skusi cię papaya salad?! Dobrze, to akurat będzie smaczne 🙂
Gdy zdecydujesz się wsiąść do pociągu zmierzającego wprost pod most na rzece kwai – a wsiądziesz, bo to turystyczny standard – być może spotka Cię uśmiechnięta sprzedawczyni dobra wszelakiego, o wypłowiałych od słońca włosach. I być może za całego zeta (w przeliczeniu) kupisz sobie rice and curry w liściu bananowca spięty metalowym spinaczem, abyś niczego nie zgubił. Wypali ci przełyk, ale polubisz tę drobną przekąskę, bo dodano do niej secret ingredient – miłość 🙂
Wypadniesz spragniony wody, bo palić nie przestanie i gdy już się ogarniesz i jakoś dojdziesz do siebie to pomyślisz o czymś na słodko. W ręce trafi ci pyszny sticky rice with mango. Prosty i zaskakują smaczny pomysł.
Na wzgórzu świątynnym być może zobaczysz dziwnie wyglądające chrupki. Sięgniesz, bo przecież jesteś zawodowym obieżyświatem i się zadziwisz. Chrupie jak nic co jadłeś wcześniej, a to tylko smażone skórki ze świnki 😉
Jeżeli zawrócisz znad północy i lotem niskim, o pardon, tanim spod znaku Air Asia dotrzesz do Phuket – a przecież dotrzesz zawodowy obieżyświacie – to trafisz w fish. Duża, dobra ryba 😉 Ale tylko ryba w soli pieczona.
Lobster w yellow curry wyda Ci się przeciętny i uznasz, że curry zabiło homara – na śmierć 😉
Stingray, czyli szara płaszczka będzie zaś włóknista i jednak ostatecznie mdła, mimo ostrych sosów.
I gdy wreszcie, po wielu trudach i godzinach spędzonych na twardym bus-owym fotelu trafisz do mekki obieżyświatów Khao San Road i zasiądziesz przy zimny piwko Singha, to uliczny sprzedawca przyniesie Ci usłużnie smażonego skorpiona albo larwę albo konika polnego albo inne świństwo. Być może, ale tylko być może, polubisz konika polnego, bo nóżki będą mu chrupać jak najlepsze lays 🙂
Na koniec przypomnisz sobie o słynnej na cały świat, niczym wieża Eiffla, tradycyjnej, tajskiej potrawie pad thai. Zamówisz – przecież jesteś zawodowym obieżyświatem – i się nie zachwycisz. Makaron ryżowy, kiełki fasoli mung, jajko, dymka, sos rybno-sojowy, chili i jak zwykle do wyboru: kurczak, pork, krewetki lub owoce morza. 5 minut w woku i gotowe. Średnio ostre, słodko kwaśne. Dobre, zapychające, charakterystyczne, ale tylko dobre. Nie będziesz tęsknić 🙁
Być może…